Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Zabójca rodziny Ulmów mordował bez litości. Potem płakał przed sądem [ZDJĘCIA]

Szymon Jakubowski
J. Kokot wraz z tłumaczem W. Morawetzem podczas czwartego dnia procesu, 17 lipca 1958 r.
J. Kokot wraz z tłumaczem W. Morawetzem podczas czwartego dnia procesu, 17 lipca 1958 r. archiwum Szymona Jakubowskiego
24 marca 1944 roku krzyczał: „patrzcie jak giną polskie świnie!”. 14 lat później, słysząc wyrok śmierci, płakał. Żandarm Józef Kokot był jedynym bezpośrednim sprawcą zbrodni w Markowej, który odpowiedział za to przed sądem.

Z materiałów sądowych wynika, że Józef Kokot (w aktach sprawy i ówczesnej prasie jego nazwisko zapisywane było w formie „Kokott”) urodził się w 1921 roku na Morawach w miejscowości Kozlovice (czasem występuje ona pod błędną nazwą Koblovice). To spora, licząca dzisiaj ok. 3 tys. mieszkańców, wieś gminna. Kokot skończył osiem klas szkoły powszechnej, z zawodu był ślusarzem. Po wkroczeniu hitlerowców do Czechosłowacji zadeklarował narodowość niemiecką. W 1940 roku odbył trzymiesięczną służbę wojskową w Wehrmachcie, po czym został przydzielony do żandarmerii i skierowany do Łańcuta, gdzie zyskał sławę bezwzględnego sadysty i mordercy.

W 1944 roku, w obliczu zbliżającej się klęski Niemiec, Kokot został ponownie wcielony do Wehrmachtu. W 1945 roku trafił do niewoli, przebywał w obozie w Zabrzu, gdzie nie wyszła na jaw jego okupacyjna przeszłość. Po kilku miesiącach jako obywatel czeski został zwolniony, wrócił do Czechosłowacji. Jako zbrodniarz został rozpoznany dopiero w 1957 roku. Został wtedy aresztowany przez władze czechosłowackie i przekazany Polsce. W momencie aresztowania był żonaty, miał dwoje dzieci.

Ekstradycja

28 grudnia 1957 roku funkcjonariusze ministerstwa sprawiedliwości przekazali Kokota pracownikom Prokuratury Wojewódzkiej w Rzeszowie. Prasa okrzyknęła zbrodniarza „diabłem łańcuckim”.

„Nowiny Rzeszowskie” tak charakteryzowały wówczas zbrodniarza (pisownia oryginalna, w materiałach z tamtego okresu jego nazwisko zapisywano w formie „Kokott”, obecnie najczęściej piszemy jedno „t”):

„Józef Kokott będąc na usługach władzy hitlerowskiej jako funkcjonariusz żandarmerii niemieckiej w okresie okupacji w Łańcucie i na terenie powiatu łańcuckiego brał udział w dokonywaniu licznych morderstw na ludności cywilnej oraz prześladowaniach zarówno ze względów politycznych, narodowościowych, wyznaniowych i rasowych”.

Rzeszowska Prokuratura Wojewódzka apelowała do świadków wydarzeń z czasów okupacji o kontakt. Odzew był bardzo duży, zgłaszali się mieszkańcy Rzeszowszczyzny, ale także odległych części Polski (Śląska i Pomorza), jak również z Izraela. Tylko do maja 1958 roku w czasie śledztwa przesłuchano trzystu świadków.

Zainteresowanie śledztwem i procesem było ogromne. Pamięć o okupacyjnych wydarzeniach była jeszcze świeża, twarz Kokota była w okolicach Łańcuta powszechnie znana. Bywały sytuacje, gdy przyjeżdzający do Łańcuta na wizję lokalną wiceprokurator wojewódzki Andrzej Grzyś wraz ze zbrodniarzem i eksportą milicyjną, byli otaczani przez rozemocjonowanych mieszkańców.

- Zostawcie nam tego skur… na pięć minut, sami wymierzymy mu sprawiedliwość - krzyczeli miejscowi.

Proces

Akt oskarżenia trafił do Sądu Wojewódzkiego w Rzeszowie 11 czerwca. Obejmował 48 przestępstw opisanych na 37 stronach maszynopisu. Kokot był oskarżany m.in. o rozstrzelanie rodziny Ulmów, rodziny Antoniego Dudka, rodziny żydowskiej, 6 junaków, udział w rozstrzelaniu 10 zakładników skazanych za zabójstwo zastępcy burmistrza Jana Wojnarowskiego oraz udział w masowych rozstrzeliwaniach Żydów na łańcuckich ulicach. Łącznie zarzucono Kokotowi przyczynienie się do śmierci 150 osób. Powołano 53 świadków.

Proces rozpoczął się 14 lipca. Składowi sędziowskiemu przewodniczył Ludwik Rybarczyk, oskarżał wiceprokurator Andrzej Grzyś, zaś obrońcami z urzędu byli Emil Górnicki i Jan Ochała.

„Nowiny Rzeszowskie” tak relacjonowały początek rozprawy:

„A oto w otoczeniu eskorty czterech funkcjonariuszy MO - główny przedmiot zainteresowań licznie zebranej publiczności, szczupły, 37-letni mężczyzna z rozwichrzoną czupryną, były funkcjonariusz żandarmerii niemieckiej - Józef Kokott, przezwany przez mieszkańców powiatu łańcuckiego >>diabłem Łańcuta<<”.

W pierwszym dniu procesu obrona wnosiła o umorzenie postępowania i przekazanie oskarżonego z powrotem do Czechosłowacji, której był obywatelem. Sąd się na to nie zgodził, uznając, że były żandarm powinien być sądzony w miejscu, gdzie popełniał zbrodnie. Kokot przyznawał się tylko do części zarzutów, tych lżejszego kalibru. W swych zeznaniach twierdził, że jeżeli już strzelał do ludzi, to pod przymusem, na rozkaz swych przełożonych. Jak ponury żart brzmiały jego słowa, że (wbrew licznym zeznaniom naocznych świadków) nigdy nie strzelał do dzieci. Człowiek mający na sumieniu zamordowanie dzieci Ulmów i wiele innych małych ofiar miał czelność nawet powiedzieć: „dzieci zawsze były moją słabością, nie mógłbym ich zabijać”.

Zeznania świadków były druzgocące dla przyjętej przez Kokota linii obrony.

- Nie mam żadnych wątpliwości, że to był Kokot - mówił Stanisław Cedzidło, który był naocznym świadkiem zamordowania przez żandarma na łańcuckim cmentarzu Żyda i Żydówki.

Michał Śmielak z kolei opowiadał w szczegółach, jak na tej samej nekropolii Kokot zastrzelił jakąś kobietę z małą dziewczynką, zaś kilka tygodni później mężczyznę.

Władysław Kaszyca zeznawał o wydarzeniach z 1942 roku:

- Kiedy wracałem z Łańcuta drogą biegnącą w kierunku Soniny, zobaczyłem idącą przede mną Żydówkę. W tym momencie wyprzedzali mnie dwaj żandarmi. Byli to Kokot i Wilde. Żydówka została wtedy przez Kokota zastrzelona. Widziałem jeszcze później jak Kokot wraz z innymi żandarmami brał udział w rozstrzeliwaniu w Łańcucie 10 zakładników.

Zbrodnia w Markowej

Akt oskarżenia dotyczył również wydarzeń z 24 marca 1944 roku w Markowej, gdy zamordowane zostało małżeństwo Ulmów z dziećmi i ukrywani przez nich Żydzi. Tej zbrodni nie traktowano wówczas w sposób szczególny, lecz jako jedną z wielu przypisywanych Kokotowi.

W akcie oskarżenia czytamy:

„(…) Wśród żandarmów był wtedy Kokot i Dziewulski (…) w obrębie zabudowań padło kilka strzałów. W tym czasie jeden z żandarmów podszedł do furmanów, polecił im jechać do ogrodu w obrębie wspomnianych zabudowań, następnie przeprowadził ich na podwórze, gdzie kazał się przyglądać temu, co się będzie działo. Po wejściu na podwórze Nawojski [jeden z furmanów - przyp. SJ] spostrzegł zwłoki zastrzelonego mężczyzny. Po chwili zza domu wyprowadzono kolejno kilka osób narodowości żydowskiej - w tym dwie lub trzy Żydówki i zastrzelono je. W rozstrzeliwaniu tych Żydów brał udział również Kokot, który osobiście zastrzelił jednego z nich. Następnie żandarmi wyprowadzili z mieszkania małżeństwo narodowości polskiej i również zastrzelili je na podwórzu. Po zastrzeleniu owego małżeństwa żandarmi odbyli krótką naradę co zrobić z dziećmi owego małżeństwa. W rezultacie tej narady szef żandarmerii dał rozkaz zastrzelenia dzieci. Wówczas Kokot osobiście wyprowadził z mieszkania dwoje dzieci, pchnął je na ziemię i zastrzelił”.

Kokot nie przyznawał się do bezpośredniego udziału w masakrze. Twierdził, że w chwili, gdy dokonywano egzekucji kolejnych osób, on jechał po sołtysa wsi. Jak mantrę powtarzał, że nigdy nie strzelał do dzieci. W tych zeznaniach gubił się jednak, przeczyły im też zeznania naocznych świadków. Jeden z furmanów wspominał słowa Kokota: „Zobaczysz jak będą ginęły polskie świnie za to, że przechowują Żydów”.

Wyrok

Przewód sądowy został zakończony 27 sierpnia. Tego dnia wiceprokurator Grzyś żądał kary śmierci argumentując:

- Kokot był katem i mordował z wyrafinowaną obojętnością. Z jego rąk ginęli ludzie różnego wieku i płci, nawet dzieci. Najbardziej nienawidził Żydów. Wielu błagało mordercę o darowanie im życia. Kokot w odpowiedzi wyciągał pistolet.

Obrońcy ograniczali się do wnioskowania o możliwie łagodną karę, wskazując na pewne nieścisłości w zeznaniach świadków. Tłumaczyli, że Kokot wykonywał rozkazy przełożonych. O tym samym mówił w ostatnim słowie oskarżony, twierdząc, że gdy tylko mógł, starał się nie wypełniać rozkazów. Cyniczny, pozbawiony ludzkich uczuć morderca, przed sądem rozpłakał się. Na koniec stwierdził:

- W imieniu żony i dzieci proszę Wysoki Sąd o sprawiedliwy wymiar kary. Decyzję oddaję w ręce sądu.

30 sierpnia 1958 roku w rzeszowskim zamku, gdzie znajdował się Sąd Wojewódzki, pojawiły się ogromne rzesze ludzi. Publiczność zajmowała nie tylko salę rozpraw, ale i korytarze na dwóch piętrach, wielu stało na zewnątrz. Kolejny raz wysłuchali opisu zbrodni Kokota, przedstawianych przez sędziego Rybarczyka, który w pewnej chwili odczytał długo wyczekiwane słowa: „i skazuje na karę śmierci…”. Kokot znów się rozpłakał.

Józef Kokot był jedynym, który odpowiedział za zbrodnie w Markowej i wiele innych bestialstw, do jakich doszło w czasie okupacji na terenie powiatu łańcuckiego. Miał jednak szczęście. Kilka lat wcześniej zapewne nie uniknąłby stryczka. On jednak odpowiadał za swoje czyny już po październikowej odwilży, gdy po doświadczeniach okresu stalinowskiego znacznie rzadziej stosowano karę śmierci. Sąd Najwyższy podtrzymał co prawda wyrok, ale Rada Państwa skorzystała z prawa łaski i 7 maja 1959 roku zmieniła karę na dożywotnie więzienie. 11 lutego 1970 roku Wydział IV Karny Sądu Wojewódzkiego w Rzeszowie zmniejszył ją do 25 lat więzienia.

Józef Kokot zmarł w więzieniu w 1980 roku, w wieku 59 lat.

tekst alternatywny

od 7 lat
Wideo

META nie da ci zarobić bez pracy - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Zabójca rodziny Ulmów mordował bez litości. Potem płakał przed sądem [ZDJĘCIA] - Nowiny

Wróć na lancut.naszemiasto.pl Nasze Miasto